thriller/sensacja/kryminał

Andrew Gross – Krach

Brutalne morderstwo rodziny Glassmanów stało się wiadomością dnia. Glassman był wpływowym finansistą, jego transakcje giełdowe sięgały milionów dolarów. Wkrótce potem zostaje zamordowany kolejny znany finansista. Przypadek czy fragment większej układanki?
Włączony do śledztwa Ty Hauck, były policjant, odkrywa spisek, który może zachwiać międzynarodowym rynkiem finansowym. Wiele wskazuje na to, że giełdowy krach to nie tylko efekt spekulacji największych graczy, ale być może kolejna operacja terrorystów.
Fragment książki

Londyn
– Pip pip! Pip pip!
Sześcioletni syn Amira Marty’ego al-Baszira pędził dziecięcym modelem samochodu Formuły 1 wokół stołu w jadalni. O mały włos nie zderzył się z Anną, libańską gosposią, która właśnie przyniosła sobotni lunch, czyli chleb pita i pikantnie przyprawioną jagnięcinę.
– Amir, uważaj! – zawołała matka chłopca, Szira. – Potrącisz Annę. Marty, nie mógłbyś powiedzieć synowi, żeby przestał?
– Amir, słuchaj matki! – zawołał podenerwowany Marty z pokoju obok. Razem ze starszym synem Gassanem – nazywali go Gary – siedzieli przed szerokoekranowym telewizorem, śledząc bardzo ważny mecz piłki nożnej. Manchester United przeciw Chelsea. Pierwsza połowa dobiegała końca. Do tej pory wynik był bezbramkowy, a do końca pierwszej połowy zostały dosłownie sekundy. Manchester United była ulubioną drużyną Gary’ego – właśnie kupili Antonia Valencia, jego ulubionego skrzydłowego i najlepszego zawodnika w tym meczu.
– Och nie, patrz! – zawołał Gary, kiedy Marty skupił się znów na ekranie. Zawodnik ofensywy Chelsea z trzydziestu metrów zakręcił piłką tuż obok lewego słupka, centymetry za wyciągniętą ręką bramkarza Manchester.
– Jasna cholera, no widzisz, co przez ciebie straciłem, Szira – jęknął Marty. – Gola!
– Też mi coś! Gol! Twój syn jeździ tym czymś po domu jak Jensen Button. Amir, posłuchaj… – tym razem zaczęła stanowczo. – Jeśli w tej chwili nie przestaniesz, zapomnij o wizycie w Universal Studios, jak będziemy w Los Angeles. Słyszałeś?
Model wyścigowego samochodu, jakby kierowany autopilotem, gwałtownie się zatrzymał. Amir zobaczył rozbawiony wzrok ojca i uśmiechnął się z zakłopotaniem.
– Tak, mamo, słyszałem.
– Chodźcie, chłopcy, mama się dla nas napracowała. Chodźcie jeść. – Marty wstał.
Wszyscy członkowie rodziny wyciągnęli krzesła i zasiedli przy zgrabnym stole van der Rohe’a w stylowo urządzonym domu.
Szerokie okno na drugim piętrze georgiańskiego domu w ekskluzywnej dzielnicy Mayfair wychodziło na Hyde Park. Jeden z najbardziej pożądanych widoków w mieście. Dom kosztował niemal sześć milionów funtów, ale dla dyrektora inwestycyjnego Royal Saudi Partnership, funduszu inwestycyjnego rodziny królewskiej z Arabii Saudyjskiej, skąd pochodził Marty, było to nie więcej niż błąd zaokrąglenia dziennych zestawień jednego z największych kapitałów inwestycyjnych na świecie.
Imię Marty, jak od lat nazywano al-Baszira, było po prostu zamerykanizowaną formą Maszhura, jego prawdziwego imienia. Zwracano się tak do niego jeszcze podczas studiów licencjackich u Whitinga i McComba na Uniwersytecie w Chicago. A potem już tak pozostało, także w jego CV, kiedy starał się o pracę w Goldman i w Reynolds Reid, i w Blackstone, funduszu typu private equity, w Nowym Jorku.
Tylko w rodzinnym domu, w ojczyźnie, do Marty’ego zwracano się inaczej.
Marty nadzorował gigantyczny fundusz z interesami dosłownie na całej kuli ziemskiej, dysponujący wszelkimi możliwymi typami aktywów: kapitałem akcyjnym, kapitałem mezaninowym, walutami, obligacjami zabezpieczonymi długiem, derywatami. Działali także na rynku nieruchomości, posiadali nieruchomości w Rockefeller Center w Nowym Jorku i na londyńskim Trafalgar Square. Kiedy cena ropy poszybowała w górę, kupili w Brazylii plantację trzciny cukrowej, z której produkuje się etanol. Gdy cena ropy znów spadła, wykupili z kolei dzierżawione przez USA zagranicą centra rozwojowe oraz potężne tankowce. Holdingi Royal Saudi warte były ponad bilion dolarów. Mieli swój udział dosłownie wszędzie i we wszystkim. W czasach kryzysu wiele państw zwracało się do nich o wspomożenie budżetów.
Marty i Szira poznali się w Stanach, kiedy on pracował w Reynolds, a ona, córka prominentnego profesora prawa z Bejrutu, studiowała ekonomię na Uniwersytecie Columbia. Teraz mieli już za sobą dwanaście lat małżeństwa. Praca gwarantowała Marty’emu spokojne życie – większość ludzi powiedziałaby: luksus – i z biegiem czasu nabierali coraz więcej zachodnich zwyczajów. Mieli apartament na Lazurowym Wybrzeżu i penthouse w Trump Tower na Piątej Alei w Nowym Jorku. Jeździli na narty do Gstaad i Aspen. Gary i Amir uczęszczali do najlepszych szkół. Marty żałował jedynie, że jego żona, by spełnić życzenie rodziny królewskiej, musiała porzucić własną karierę i poświęcić się rodzinie. Czasami myślał nawet, choć w świecie finansów zajmował bardzo odpowiedzialne stanowisko i powierzono mu nadzwyczaj ważne obowiązki, że gdyby to żona zajmowała się rynkiem finansowym, a on mógł opiekować się dziećmi, zarówno dom, jak i portfolio inwestycyjne Saudi znalazłyby się w lepszych rękach.
Niedziela była tradycyjnie dniem rodzinnego obiadu. Później wybierali się kilka przecznic dalej do Hyde Parku, by trochę pokopać piłkę. W drodze powrotnej może zajrzą na Shepherd Market, popatrzą na wystawy modnych butików i antykwariatów. W czasach telekonferencji i internetu, z którego na co dzień korzystał także świat finansów, Marty latał do ojczyzny ledwie dwa razy do roku, głównie po to, by spotkać się z najbliższymi. Tyle już lat mieszkał z dala od Rijadu, że tamtejsze obyczaje stawały mu się coraz bardziej obce. Coraz też częściej myślał o członkach rodziny królewskiej jak o klientach, a nie jak o braciach rodakach. Wiedział również, że ze względu na osiągane przez niego wyniki jego przełożeni postrzegali to inaczej.
– Okej, kto chce pierwszy? – Marty wziął do ręki talerz i rozejrzał się. – Kucharka – rzekł z dumą, nałożył duszoną jagnięcinę na jogurt i chleb i podał talerz żonie. Gdyby jego rodzice widzieli, że najpierw obsługuje kobietę, byliby przerażeni.
Gdzieś z głębi domu, z gabinetu Marty’ego, dobiegł dźwięk jego komórki.
Szira jęknęła, kręcąc głową:
– Nawet w niedzielę nie dają ci spokoju.
– Nie będę się rozgadywał. Obiecuję. – Marty podniósł się od stołu. – Tylko zostawcie mi trochę jagnięciny. – Puścił oko do Amira, którego apetyt trudno było zaspokoić.
Przy tak różnorodnej i aktywnej działalności Royal Saudi, dla Marty’ego noce czy weekendy nie istniały. Interesy kręciły się codziennie na całym świecie dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Marty musiał być dyspozycyjny, choć zapach jagnięciny i świeżo upieczonego chleba przez moment kusił, by zignorować telefon.
Marty ruszył do gabinetu i zamknął za sobą drzwi, stąpając po kablach konsoli gier wideo podłączonej do telewizora. Gary dostał ją pod choinkę – kolejne ustępstwo na rzecz Zachodu. Na małym stoliku wibrował blackberry. Marty usiadł ciężko na kanapie, jak linoskoczek przeskakując porzuconego przez Amira na podłodze robota transformera z klocków lego.
To się nigdy nie skończy, westchnął.
Spodziewał się, że dzwoni Len Whiteman, jego zastępca, ale gdy spojrzał na wyświetlacz i przeczytał „numer prywatny”, jego nastrój się zmienił. Poczuł ucisk w żołądku. Ostrożnie przyłożył telefon do ucha.
– Słucham?
– Mam nadzieję, że ma się pan dobrze, panie Maszhur al-Baszir.
Na dźwięk swojego oryginalnego imienia Marty omal nie podskoczył. Natychmiast wiedział, z kim ma do czynienia. Pierwszy taki telefon otrzymał przed pół rokiem. Miał jednak nadzieję, mimo wszystko, gdy czas mijał, a oni coraz bardziej się tam aklimatyzowali, czuli się tam coraz lepiej i coraz lepiej prosperowali, że ten kolejny telefon nigdy nie nastąpi.
– Mam się dobrze – odparł Marty po arabsku, choć w ustach mu zaschło.
– Nasi synowie i córki na całym świecie oczekują pańskiej usługi, Maszhur al-Baszir. Jest pan gotowy zrobić to, o co prosiłem?
Marty pomyślał, że minęło tyle czasu. Jego poglądy, pasje, wszystko wtedy było inne. Nigdy nie był religijnym czy politycznym fanatykiem. Raczej po prostu był dumny z własnej kultury, zwłaszcza w obliczu lekceważącego traktowania jego narodu przez Zachód. To ojczyźnie zawdzięczał start i wykształcenie. Tyle że teraz od lat już żył na Zachodzie, i przez te lata się zmienił.
Sześć miesięcy temu odebrał pierwszy taki telefon. Przypominający mu o jego obowiązkach. O oczekiwaniach wobec jego osoby. Nagle mu się wydało, że dobrobyt, jaki stał się jego udziałem, szczęśliwy los, na który sobie zasłużył, należą do odległego i jakby obcego świata. Nie było od tego odwrotu. Zdał sobie sprawę, że wszystko im zawdzięcza. Całe to szczęście i fortunę. Jak to mówią, jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.
– Tak – odparł posłusznie Marty al-Baszir.
– To dobrze. Sprawy ewoluują – mówił rozmówca. – Zgadza się pan ze mną? Globalne szanse się przesunęły. My tutaj z pewnych sygnałów jesteśmy niezadowoleni. Naszym zdaniem przyszła pora na zmianę kierunku. I strategii. Rozumie pan?
– Już przygotowałem nowy plan – odparł Marty. Wiedział, jakie będą tego konsekwencje i zamknął oczy.
– W takim razie do dzieła – rzekł rozmówca – Niech pan zacznie od jutra. Niech pan się bierze do pracy, Maszhur al-Baszir. Reszta jest już przygotowana. – Rozmówca zrobił pauzę. – Powiedzmy, że samoloty są już w powietrzu.
Rozłączyli się. Z sąsiedniego pomieszczenia Marty’ego dobiegały głosy i śmiech jego bliskich. Jeszcze przez chwilę nie wstawał z kanapy.
Wszystko, co znał, wszystko, do czego przywykł, miało ulec zmianie.
Gdy podniósł się i podszedł do okna, mimo woli potknął się o transformera syna, a klocki lego rozsypały się po podłodze.
– Jasna cholera.
Nazajutrz jak co dzień świat się obudzi, dzieci pójdą do szkoły, dorośli do pracy, będą się śmiać, kochać się, jeść posiłek z rodziną, na pozór wszystko będzie tak jak zwykle. Ale przed końcem dnia nastąpi zmiana, i to tak wielka, jakiej świat jeszcze nie widział.
Pochylił się i zaczął zbierać rozrzucone fragmenty kolorowego transformera.
– Boże, dopomóż nam wszystkim – mruknął Marty al-Baszir perfekcyjną angielszczyzną.   źródło opisu: http://harlequin.pl/ksiazki/krach źródło okładki: http://www.harpercollins.pl/ksiazka,2451,krach.html

Wydawnictwo:
HarperCollins
tytuł oryginału:
Reckless

data wydania:
17 czerwca 2015

ISBN:
9788327613509

liczba stron:
400

słowa kluczowe:
Katarzyna Ciążyńska

kategoria:
thriller/sensacja/kryminał

język:
polski

Dodaj komentarz