Ebooki

Bolesław A. Uryn – Mongolia – wędkarski survival

Od autora

Survival, nazywam tak – „wyprawy o ponadprzeciętnej skali trudności, wymagające samodzielnego radzenia sobie w odległych krainach, ekstremalnych warunkach, trudnym terenie, na wodzie lub lądzie…”, a określany przeze mnie dodatkowo – „z ludzką twarzą…” – jeśli nie jest to odmiana masochistycznego wyczynu, tylko – profesjonalnie przygotowana, bezpieczna i zdrowa zabawa oraz – jednocześnie – nauka! Odbywająca się wprawdzie w egzotycznej i odludnej scenerii, ale mająca na celu nie wyłącznie „przetrwanie”, a poznanie zarówno miejscowej przyrody, jak i – historii, kultury, religii, kuchni itp. odwiedzanego narodu i zakątka świata. A wszystko z bliska, z „pierwszej ręki”, ze „wspólnej z autochtonem miski”, a co najważniejsze – bez ingerencji i szkody dla środowiska!

Uważam go za doskonałą kuźnię charakteru i szkołę życia ludzi młodych, ponieważ kształtuje osobowość, wyrabia samodzielność, odpowiedzialność, uczy obcych języków, poszerza horyzonty i umożliwia zdobycie unikatowej wiedzy przydatnej potem w życiu, rodzinie i każdym zawodzie.
Zatem mój survival to bezpieczne, przyjemne i radosne zbliżenie ich do Matki Natury, które bawi, uczy, wychowuje i… wydłuża życie! Bo taki relaks fizyczny i psychiczny, usuwający zabójcze stresy, doskonale poprawiaa zdrowie i przedłuża życie „słabej płci”, jaką w rzeczywistości stał się współczesny mężczyzna. Wszystko dla tych niezapomnianych chwil, spędzonych nad wodą, w cudownej scenografii gdzieś na końcu świata. I dla zdrowia.

Jeśli wędkarz – podróżnik, eksploruje samodzielnie łowiska gdzieś – tam na końcu świata, jeśli jest to prawdziwa wyprawa w odludne regiony świata, mająca na celu głównie połowy ryb, to taki survival nazywam „wędkarskim”.
Wędkarski survival…
Bo jak nie nazwać survivalem wędkowania np. w ciemnościach nocy w ciężkim, górskim terenie Mongolii? Marszu po omacku z wędką w ręce po porośniętym gąszczem krzewów i drzew , oszronionym rumowisku skalnym, na skraju przepaści z rzeką ryczącą na dole. Samo przemieszczanie się nocą w tych warunkach to już istny „horror” grożący wypadkiem, a przeprawa po ciemku, przez dziką rzekę to dodatkowo wielkie ryzyko utopienia! Wierzcie mi – trzeba być naprawdę „szalonym”, survivalowym wędkarzem by zanurzyć się nocą samotnie w mongolską rzekę, w wodę po piersi, mając na dodatek na końcu plecionki uczepionego do haka półtora metrowego tajmienia, ciągnącego jak lokomotywa, łamiącego jak trzcinkę gruby na palec „kij” z włókien węglowych. Moi koledzy po takim nocnym wędkowaniu wracali nad ranem – na szczęście cali i zdrowi, z wielkimi sukcesami ale… „na czworakach”. Skrobali zimne resztki z kociołka i opowiadali przygody. Szczęśliwi zasypiali na oszronionej ziemi nie mając już siły, by w namiocie wczołgać się do śpiwora. Ale właśnie tę „masakrę” wspominają latami… W takich warunkach samotne, nocne zmagania z wielką rybą wciągającą do wody łowcę (uzbrojonego jedynie z malutką latarkę naczołową…) są równie ryzykowne i męczące jak – jakieś tam – survivalowe polowanie na niedźwiedzia z łuku, spływ pontonowy po Alasce (odbywany w odpowiednim izotermicznym kombinezonie, kasku i kamizelce ratunkowej, zimowy marsz przez śnieżne bezdroża Syberii (z satelitarnym telefonem pod ręką…), itp. „extremum…”

Wyprawy do Mongolii opisałem obszernie w książce p.t. „Mongolia – wyprawy w tajgę i step”. Przypomnę, że nie jest tam łatwo. Podróżując tysiąc kilometrów szlakami przez mongolskie bezdroża zatrzymacie się nie raz koło kamiennej piramidy – kurhanu wotalnego owoo, by złożyć tam ofiarę za szczęśliwą podróż. Ale i tak pewnie zagrzebiecie się w błocie po osie auta, lub przeżyjecie emocje niebezpiecznej przeprawy samochodowej przez rzeczny bród. Potem, nim dotrzecie daleko za szczyty gór, nad piękną i rybną wodę, to najpierw wytrzęsiecie się w twardej, drewnianej końskiej kulbace. Nocą będą wyły wilki i będziecie marzli w namiociku a papu gotowane na ognisku nie wszystkim będzie smakowało. Ale warto pomęczyć się, by w końcu trafić do miejsc, gdzie w cudownej scenerii górskiej rzeki, można złowić na spinning lub muchówką wiele ogromnych, walecznych tajmieni, ślicznych lenoków czy lipieni. Sieję, karpia, suma, szczupaka lub może nawet jesiotra.
Poznacie jurtowy świat żywcem przeniesiony z czasów chanów.
Niniejsza książka stawia sobie za cel zachęcić Was do wędkowania i survivalowego podróżowania. Mam też nadzieję, że zgromadzone w niej moje przygody i doświadczenia zaciągną Was także do Mongolii a tam doprowadzą do spotkania z tajmieniem – wymarzoną „rybą życia”. Dzikim, drapieżnym syberyjskim „czerwonym szczupakiem”. Wspaniałą, wielką, syberyjską głowacicą. Chociaż – tak naprawdę – to uważam, że wielkość ryby nie jest najważniejsza. I tak przecież po złowieniu tajmyszka wróci z powrotem do wody. Liczy się jedynie „gonienie króliczka” i TO gdzie i jak to się robi. Ryba będzie dla Was jedynie pretekstem do poznania tajemniczej ojczyzny Czyngis-chana. Świata jurt, koni i kumysu. Do pobytu w najlepszym „sanatorium” – odludnej, modrzewiowej, górskiej tajdze i w tundrze. Wędkowania w dziewiczych, pięknych rzekach i jeziorach. Poznania miejscowych, starych metod połowu i przynęt z czasów Czyngis-chana.

Zapraszam do odległej Azji jak z czasów mongolskich chanów. Jurt, konnych pasterzy i szamanów. Do Mongolii – unikatowego kraju kontrastów, bogatego w rzeki, jeziora i – oczywiście – liczne wielkie, piękne i waleczne ryby wędkarskie.

Bolek „Boleebaatar” Uryn   źródło opisu: www.rewasz.com.pl źródło okładki: www.rewasz.com.pl

Wydawnictwo:
Rewasz
ISBN:
978-83-89188-88-5

liczba stron:
224

słowa kluczowe:
Mongolia , wędkarstwo , Uryn , survival

kategoria:
hobby

język:
polski

Dodaj komentarz