Elizabeth Ficocelli – Kwiatki świętej Tereski czyli deszcz róż
Nazywana jest różnymi imionami: święta Teresa z Lisieux, Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, Doktor Kościoła, Patronka Misji, Patronka Francji, Największa święta naszych czasów i, najtkliwiej, Mały Kwiatek.
Nie ulega wątpliwości, że Therese Martin jest dobrze znana, trzeba sobie raczej zadać pytanie: jakie są tego przyczyny? Jak to się stało, że zwyczajna młoda karmelitanka, mniszka zamknięta w klasztorze, może mieć wpływ na życie milionów ludzi na całym świecie, i to sto lat po śmierci?
Najkrótsza odpowiedź brzmi: dzięki miłości. Teresa jest mistrzynią miłości. Uczono ją miłości od najmłodszych lat. Czynił to przede wszystkim kochający ojciec i pełniące matczyną opiekę siostry (matka zmarła, kiedy Teresa była małym dzieckiem). Ona sama kochała z pasją; kochała rodzinę, przyrodę, a szczególnie jej Stwórcę. Kochała Boga niemal z nadnaturalną zdolnością, wypełniając młode lata głęboką kontemplacją.
Nie może więc zbytnio dziwić fakt, że dziewięcioletnia Teresa oznajmiła ojcu pragnienie wstąpienia do Karmelu w Lisieux, w ślad za dwiema starszymi siostrami. Pragnienie to nie było dziecięcym kaprysem, wzmagało się wraz z wiekiem. Ojciec znał Teresę dobrze, i chociaż myśl oddania jeszcze jednego dziecka — jego ukochanej królewny — wiązała się z dużym cierpieniem, rozumiał, że córka stanowczo to sobie założyła; do tego wydawała się z góry przeznaczona. Wstąpienie do zamkniętego klasztoruprzed piętnastym rokiem życia było jednak dalekie od obowiązującej praktyki, toteż na drodze Teresy stanęło wiele przeszkód. Brak odpowiedniego wieku pokrywała siłą woli, i to właśnie zadecydowało o powodzeniu zamysłu. Odwołując się do przełożonego zakonu karmelitów, następnie do biskupa, a wreszcie do samego papieża Leona XIII, uzyskała bezprecedensową decyzję: pozwolenie na wstąpienie do klasztoru w wieku piętnastu lat. Mogła już w pełni poświęcić się miłowaniu i służeniu Bogu.
Teresę odróżniał od innych zakonnic nie tylko wiek — wyznawała wyjątkową teologię, skrajnie przeciwną panującej ówcześnie koncepcji jansenistycznej, która skupiała się na sprawiedliwości Bożej i konieczności cierpienia. Teresie, która przez wiele lat wyrabiała szczerą, głęboką relację ze Stwórcą, wizja ta nie odpowiadała. Tak, Bóg jest sprawiedliwy, ale — doszła do wniosku — ważniejsze jest to, że jest miłosiernym Ojcem. Nie znaczy to wcale, że Teresa nie chciała cierpieć dla swojego Pana. Miała wielkie nabożeństwo dla wizerunku cierpiącego Najświętszego Oblicza, odciśniętego na chuście świętej Weroniki. Tak wielkie, że przybrała je jako część swego zakonnego imienia. W pełni rozumiała, że cierpienie Jezusa jest ostatecznym wyrazem miłości. Była otwarta na cierpienie i obficie go doświadczyła.
Cierpienie zaczęło się w życiu Teresy wcześnie, wraz z utratą matki, gdy miała zaledwie cztery lata. Później zraniło ją odejście do Karmelu starszej siostry, Pauliny, jej przybranej matki. Ta strata była takim dramatem emocjonalnym, że Teresa niemal śmiertelnie zachorowała. Cierpienie nie opuściło jej także w klasztorze. Niedługo po tym, jak wstąpiła do Karmelu, oddano do domu dla umysłowo chorych ojca Teresy, co sprawiło jej przeogromny ból. W czasie życia ukrytego trapiły ją liczne próby duchowe. Znosiła je z wielką cierpliwością, miłością i w milczeniu, choć wielokrotnie bywała źle rozumiana, co raniło jeszcze dotkliwiej.
Teresa podejmowała te wszystkie wyzwania z prawdziwą radością i spokojem, a nawet z poczuciem humoru. Szukała okazji do poświęceń, choćby najmniejszych, i wszystko to robiła w ukryciu i z wielką miłością. Było wiele takich okazji: kiedy wypełniała obowiązki, uczyła nowicjuszki czy odmawiała modlitwy. Każda czynność przyczyniała się do jeszcze większego wzrostu w miłości. Kochała kwiaty. Często przystrajała ołtarz Dzieciątka Jezus kwiatami i płatkami kwiatów z klasztornego ogrodu. Dla Teresy świat był Bożym ogrodem. Widziała w nim siebie nie jako zachwycającą różę czy dostojną lilię, lecz jako mały polny kwiatek, niepozorny, ale rosnący na chwałę Bożą.
Wydawałoby się, że Teresa nie mogła już bardziej chwalić Boga. Jednakże jej miłość dla Boskiego Oblubieńca pogłębiała się z każdym rokiem. Dzięki żarliwej modlitwie i medytacji zrozumiała, że Bóg zachłannie pragnie miłości swoich dzieci, lecz niewiele z nich było gotowych Mu ją odwzajemnić. Błagała, żeby obdarzył ją bezgraniczną miłością ku Niemu. Nie myślała o sobie, pragnęła uczynić zadość woli Bożej. Nie chciała zatrzymywać miłości dla siebie samej, pragnęła dzielić się tym skarbem z całym światem. Jej misją — jak mówiła — było czynienie Boga kochanym. Ale jak? Jak mogła ona, tak młoda, dokonać tej wielkiej rzeczy, i to za murami klasztoru?
Chociaż Teresa wypełniała swoje powołanie — i czyniła to jak najbardziej wiernie — życie zakonne wydawało się jej czasem niewystarczające, żeby mogło się ziścić przeogromne
pragnienie kochania i służenia Bogu. W głębi duszy odczuwała powołanie bycia świętą, kapłanem, apostołem, doktorem i męczennikiem. Pragnęła tego wszystkiego nie dla chwały własnej, ale Bożej. Dzięki głębokiej modlitwie chciała przybliżyć ludziom Bożą miłość, miłość, która jest wieczna — takie było prawdziwe powołanie Teresy. To właśnie miłość uczyniła Teresę wolną i silną; żarliwa miłość między Stwórcą a stworzeniem; miłość nawet w Karmelu nie wszystkim znana; niedostępna w takim stopniu jej trzem siostrom karmelitankom. Ta miłość, nakierowana ku światu, przeobraziła się w gorące pragnienie ratowania dusz, tu, na ziemi, i w czyśćcu.
Teresa z każdym rokiem bardziej pragnęła być z Niebieskim Ojcem, z Ukochanym Oblubieńcem, w wieczności. Kiedy pewnego razu zagłębiła się w lekturze Pisma Świętego, objawiła się jej droga do nieba. Słowa: kto jest mały, niech przyjdzie do mnie (Prz 9, 4) przemówiły jej do serca w szczególny sposób. Zrozumiała i ufała, że Bóg, doskonały Ojciec, kocha ją jak małe dziecko. Postanowiła więc pozostać małą, pokorną, posłuszną i kochającą. Podejmując drobne poświęcenia i wykonując zwykłe czynności z wielką miłością, Teresa doszła do wniosku, że aby osiągnąć niebo, nie musi polegać na własnych siłach i zasługach. Bóg po prostu zniży się do niej, weźmie swoje małe dziecko w ramiona i uniesie je do nieba. Tę dziecięcą duchowość nazwała „małą drogą”, drogą absolutnej ufności i zawierzenia.
Pałająca żarem wiara Teresy podyktowała jej piękny akt oddania siebie Miłosiernej Miłości na całopalną ofiarę. Niedługo potem zaczęła pluć krwią. Był to pierwszy zwiastun gruźlicy i powolnego umierania. W czasie ostatnich osiemnastu miesięcy życia bardzo cierpiała, kuszona rozpaczą i rozczarowaniem, że nie wypełniła swojej misji. W czasie straszliwej „ciemnej nocy” miewała nawet chwile zwątpienia w istnienie Boga. Chociaż odebrana jej została radość, miłość pozostała, a zachowanie cechował całkowity spokój. Do końca pozostała Bogu wierna.
Pogrzeb Teresy był bardzo skromny, za trumną szło zaledwie trzydzieści osób. Ale wielkość tej świętej niedługo pozostała w ukryciu. W ostatnich latach życia przełożone poleciły jej spisanie wspomnień z dzieciństwa i nakreślenie swego stosunku do Boga. Teresa posłusznie wykonała to zadanie, i tak powstały trzy oddzielne rękopisy. Zostały one później połączone w jeden, zatytułowany „Dzieje duszy”. W pismach tych maluje się miłość, cierpienie i oryginalna duchowość Teresy. Trafiły one najpierw w ręce karmelitanek, a niedługo później — jak ciągle żywy duch Teresy — znalazły drogę do rąk i serc ludzi spoza murów klasztornych.
W 1925 roku, dwadzieścia osiem lat po jej śmierci, Pius XI
— nie bez wpływu i nacisków opinii publicznej — kanonizował Teresę. Stwierdził wówczas, że jej droga do świętości była jak „huragan chwały”. „Ta młoda kobieta — powiedział — zdobyła świętość nie poprzez wielkie czyny, ale dzięki wielkiej miłości”. „Mała droga” stała się wzorem dla milionów. To między innymi dlatego Jan Paweł II nadał jej tytuł Doktora Kościoła w setną rocznicę śmierci, w 1997 roku.
Mała Teresa zawsze marzyła, by móc głosić Ewangelię na pięciu kontynentach, „na najmniej znanych wyspach, aż do skończenia świata”. Wielkim uczuciem darzyła misje, modliła się za misjonarzy i pisywała do nich. Chociaż nigdy nie wyszła poza mury klasztoru, została zasłużenie obwołana patronką misji. Sto lat po śmierci Teresa może powiedzieć, że wypełniła swoje pragnienie podróżowania po całym świecie i szerzenia orędzia Bożej miłości. Dokonała tego w trzech aspektach: w sposób prosty, głęboki i jedyny w swoim rodzaju, tak jak ona sama.
Po pierwsze, „Dzieje duszy” — przetłumaczone na sześćdziesiąt języków i dialektów — w dalszym ciągu są natchnieniem dla milionów czytelników w różnym wieku, różnych wyznań i w przeróżnych sytuacjach życiowych. Jej przesłanie prostoty i miłości nieustannie przyciąga. Dzisiaj Teresa nadal jest pełnym mocy świadkiem Bożej miłości dla obolałego świata i wzorem nie tylko dla chrześcijan, ale i ludzi innych wyznań.
Po wtóre, Tereska odwiedza różne zakątki ziemi w sposób fizyczny. Aby uczcić setną rocznicę jej śmierci, doczesne szczątki Teresy, święte relikwie — zamknięte pieczołowicie w ozdobnym, obitym metalem relikwiarzu z drewna— wyruszyły z Lisieux w pielgrzymkę po świecie i wędrują z kraju do kraju. Miliony ludzi przychodzą je nawiedzić, aby okazać miłość do tej ukochanej świętej.
Kiedy relikwie pielgrzymowały po Stanach Zjednoczonych, od października 1999 do stycznia 2000, milion sto tysięcy ludzi gromadziło się w klasztorach, kościołach i katedrach od stanu Maryland po Honolulu na Hawajach, co wprawiło w zdumienie media i organizatorów wędrówki. Ludzie godzinami czekali w długich kolejkach, by zobaczyć relikwiarz albo rękami, ustami, medalikiem, krzyżykiem, obrazkiem czy różańcem dotknąć jego pleksiglasowej obudowy. Byli i tacy, którzy przyszli tylko z ciekawości, niektórzy szukali uzdrowienia. Ale dla większości była to jedyna w życiu okazja, aby oddać hołd ukochanej przyjaciółce. Wielu uznało to doświadczenie za punkt zwrotny, głębokie i trudne do wyrażenia przeżycie duchowe. Odnotowano wówczas wzrost zainteresowania powołaniami do życia zakonnego, cudowne uzdrowienia, wyjątkowo dogłębne spowiedzi i powrót do wiary. Gdziekolwiek dociera relikwiarz, pozostawia za sobą dowody odnowy wiary i miłości i — zawsze — głęboki pokój.
Jest jeszcze trzeci sposób, w jaki Teresie udało się wyjść poza mury klasztoru i ziemskie ciało, aby ratować ukochane dusze. Dzieje się to przez obietnicę, którą uczyniła, gdy leżała na łożu śmierci, patrząc na krzewy róż w ogrodzie. Chciała, aby jej praca na ziemi nie skończyła się wraz z jej życiem, ale żeby się wtedy rozpoczęła. Powiedziała: „Czuję, że moja misja właśnie teraz się zacznie, mam sprawić, aby ludzie kochali Boga, tak jak ja Go kocham. Moją misją jest uczyć dusze małej drogi. Jeśli Bóg spełni te prośby, pobyt w niebie spędzę na ziemi, aż do skończenia świata. Tak, niebem moim będzie czynić dobrze na ziemi. Po śmierci spuszczać będę na ziemię deszcz róż”.
Teresa wypełnia tę obietnicę. Już od ponad stu lat przyciąga dusze do Boga poprzez przesłanie miłości i nadziei. Ludzie ciągle naśladują jej prostą i zrozumiałą drogę do świętości, starając się znaleźć w swoim zwyczajnym życiu to, co Boskie. To jest coś więcej niż słowa na papierze… Tereska znalazła w niebie sposób, aby stać się pełną mocy orędowniczką tych, którzy się do niej zwracają. Niemal od chwili śmierci uchodzi za tę, która wiernych obsypuje łaskami, względami, pośredniczy w uzdrowieniach i innych cudach. Często towarzyszą temu znaki róż lub innych kwiatów.
Owo nadprzyrodzone zjawisko jest przedmiotem tej książki. Jest ona zbiorem świadectw, czasem bardzo osobistych, jak moje, które ukazują znaczenie tej niezwykłej miłośniczki Boga i ludzi. Mam głęboką nadzieję, że historie te przemówią do czytelników, wzbudzą radość, będą natchnieniem, a może zadziwią. W szczególności zaś pogłębią ich przyjaźń z Teresą, a nade wszystko z Bogiem, którego kochała bardziej niż własne życie. źródło opisu: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/kwi…(?) źródło okładki: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/kwi…»
- Wydawnictwo:
- List
- tytuł oryginału:
- Shower of Heavenly Roses
- data wydania:
- 2005 (data przybliżona)
- ISBN:
- 8391349691
- liczba stron:
- 170
- kategoria:
- religia
- język:
- polski